Powrót do Publikacji
Czytelnia Online

Współczesna „Śmierć prezydenta”

Jakub Majmurek

„Śmierć prezydenta” Jerzego Kawalerowicza jest filmem historycznym w podwójnym sensie: z jednej strony jako obraz przedstawiający wydarzenie sprzed ponad wieku, z drugiej jako dzieło nakręcone ponad prawie 50 lat temu, wypływające z kontekstu polskiego kina lat 70. i politycznych realiów epoki. Kawalerowicz deklarował, że film miał swoje źródło „w serii zamachów na wybitnych polityków drugiej połowy XX wieku”: „Kennedy, pastor Martin Luther King, potem Salvador Allende – byłem pod wrażeniem tych tragicznych wydarzeń. Zastanawiała […] mnie ich powtarzalność oraz mechanizmy, które nawet w warunkach demokratycznych nie potrafią zapobiec politycznym mordom, a może je wręcz prowokują”. Jednocześnie na „Śmierć prezydenta” nie da się spojrzeć wyłącznie jak na film historyczny. Dzieło to wraca do nas, narzucając współczesne analogie i odczytania nie tylko wraz z niedawną setną rocznicą tragicznych wydarzeń w Zachęcie, ale także z kolejnymi dramatycznymi wydarzeniami z ostatnich lat – takimi jak zabójstwo Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza w styczniu 2019 roku.

Nie tylko rekonstrukcja

Dlaczego ten film o wydarzeniach sprzed ponad wieku ciągle wydaje się przywoływać aktualne konteksty? W jaki sposób pozwala nam lepiej zrozumieć problemy, z jakimi mierzą się współczesne demokracje?

Tadeusz Sobolewski, pisząc na łamach „Kinach” o „Śmierci prezydenta” świeżo po zabójstwie Pawła Adamowicza, zauważył: „Kiedyś ten film wydawał się akademicką kroniką historyczną. Oglądany dziś – tnie po oczach. Dzieje się tak nie tylko z powodu analogii historycznej, która nagle ożyła. Liczy się nie tylko kontekst, ale forma filmu, która niesie myśl, uczucie, stwarza dystans. Forma filmu Kawalerowicza nie zestarzała się, nabrała znaczenia”

 

Forma faktycznie jest tu istotna i warto przyjrzeć się jej bliżej. W interpretacjach filmu powraca często opinia, że mamy do czynienia z niemal z dokumentalną rekonstrukcją wydarzeń z grudnia 1922 roku, opartą na drobiazgowych studiach dokumentów z epoki: relacji prasowych, pamiętników uczestników wydarzeń, zdjęć. Wiele scen przenosi na ekran przebieg rzeczywistych debat parlamentarnych, obsadę dobierano kierując się przede wszystkim fizycznym podobieństwem aktorów do postaci – stąd w filmie dominują nieopatrzeni, dziś często zapomniani wykonawcy. Wszystkie te zabiegły pomogły ustalić zgodną opinię, że „Śmierć prezydenta” pokazuje po prostu „jak było”, że przedstawia obiektywny obraz wydarzeń, unikając dydaktycznych tonów czy perswazyjnych zabiegów.

 

Ta opinia o „Śmierci prezydenta” jako „wiernej rekonstrukcji” wymaga jednak co najmniej uzupełnienia. Zanim wkroczymy w obszar rekonstrukcji, film otwiera scena pogrzebu żony Narutowicza w Szwajcarii oraz podróży przyszłego prezydenta pociągiem do odradzającej się Polski. Ma ono głęboko symboliczny wymiar. Oddziela Narutowicza prywatnego od publicznego, indywidualną biografię od historii narodowej. Opuszczając spokojne, zwieńczone zawodowym spełnieniem  mieszczańskie życie w Szwajcarii Narutowicz zostawia też za sobą wiek XIX i wkracza w nową epokę: państw narodowych, masowej

polityki, nowych ideologii, takich jak faszyzm. Ten trop podkreśla głos narratora, który wyliczając w scenie podróży fakty na temat pierwszego polskiego prezydenta: „Osoba Narutowicza […] postępowego liberała, jak siebie określał, spiętrzy w ostrej konfrontacji przeciwstawne siły narodu. Na polską scenę polityczną padnie po raz pierwszy cień faszyzmu”. Dokonująca się w tych słowach identyfikacja mobilizacji narodowej prawicy przeciw Narutowiczowi z faszyzmem wyznacza mocną ramę interpretacyjną dla przedstawionej w filmie historii, ujawniającą stosunek autorów dzieła do tego, co pokazują na ekranie. 

 

Chronologiczny przebieg rekonstrukcji wydarzeń zakłócają przecinające go sceny z wystąpienia Eligiusza Niewiadomskiego przed sądem – futurospekcje z góry zapowiadające, w jaki sposób skończy się polityczny konflikt wokół pierwszych wyborów prezydenckich w II RP. Ostatnia scena pogrzebu Narutowicza zmontowana jest z obrazem Piłsudskiego układającego pasjansa. Film kończą napisy informujące o wyborze Stanisława Wojciechowskiego na prezydenta, skazaniu Niewiadomskiego na karę śmierci i wykonaniu wyroku –- gdy wygasają do czarnego ekranu słychać strzał. Można odczytywać ten dźwięk jako oznaczenie dokonanej na zabójcy prezydenta egzekucji, ale też bardziej metaforycznie jako zapowiedź zamachu majowego, który położy kres demokracji parlamentarnej II RP albo jako zapowiedź miażdżącej odrodzoną, pogrążoną w bratobójczym konflikcie polską państwowość II wojny światowej. Jakiej interpretacji by nie przyjąć, z rekonstrukcji historycznej w finale filmu znów wkraczamy w alegorię.

   

Kto ma prawo nazwać się większością 

W okolicach premiery „Śmierci prezydenta” przeciw jego odczytaniu jako rekonstrukcji protestowała Maria Kornatowska. Zdaniem krytyczki, „niby rekonstrukcja rzeczywistych wydarzeń […] tworzy […] układ ściśle zamknięty, rządzony własnymi prawami, oparty na zasadach symetrii […] na opozycjach strukturalnych elementów życia. […] Główny temat filmu stanowi starcie, konflikt dwóch racji politycznych. Wszelkie inne motywy zostały wykluczone”.

 

Konstrukcja „Śmierci prezydenta” faktycznie opiera się na wielokrotnych symetriach. Otwiera ją scena pogrzebu żony Narutowicza, zamyka pogrzebu zamordowanego prezydenta. Ta ostatnia scena, gdzie w żałobie gromadzi się całe, wcześniej podzielone – ale jednocześnie jak mamy wrażenie wcale niepogodzone w obliczu tragedii – społeczeństwo kontrastuje też z inną sceną z początku filmu, gdy liderzy wszystkich formacji politycznych II RP wspólnie biorą udział w uroczystej mszy świętej po zaprzysiężeniu posłów Sejmu I kadencji. Symetrie odsyłają też do innych filmów Kawalerowicza: scena, w której generał Haller i politycy prawicy podburzają z balkonu przeciw Narutowiczowi zgromadzony w dole, na ulicy tłum kręcona jest tak samo jak scena z „Faraona”, gdzie kapłani wykorzystują zaćmienie słońca do podporządkowania sobie występującego przeciw ich władzy egipskiego ludu – znów wybór formalny jest tutaj znaczący, sugeruje autorską intencję i sympatie.

Nietrudno też wskazać ścierające się w filmie dwie polityczne racje: z jednej strony idea Polski jako kraju etnicznych Polaków i katolików, na gruncie której prezydent wybrany głosami mniejszości nie może prawomocnie zostać głową państwa; z drugiej idea Rzeczpospolitej jako ojczyzny wszystkich obywateli, cieszących się niezależnie od wyznania czy narodowości pełnią praw obywatelskich. Idee te przy tym nigdy nie ścierają się w „Śmierci prezydenta” w swojej abstrakcji, tylko w konkrecie, który – jak to polityczny konkret – jest naznaczony przygodnością, chaosem, niespodziewanymi konsekwencjami.

 

Film Kawalerowicza przedstawia bez wątpienia tragizm wpisany w polityczny konflikt, ale polityka jest w nim też dramatem braku wyobraźni tworzących ją aktorów – ze wszystkich stron sporu. Liderzy lewicy i centrum nie są w stanie wyobrazić sobie, jak zdeterminowana jest prawica i jak daleko może się posunąć, by zakwestionować przegrane przez siebie wybory. W wyobraźni politycznej prawicy nie mieści się z kolei to, że nawet dla zamożniejszych chłopów z PSL Witosa Maurycy Zamoyski, wielki posiadacz ziemski i arystokrata, może być kandydatem nie do zaakceptowania. Prawica w proteście przeciw klęsce Zamoyskiego wyprowadza ludzi na ulicę i rozpętuje piekło w kraju, ale robi to w dużej mierze bez planu, jednocześnie upojona i przestraszona siłą, jaką wyzwoliła. 

 

To zakorzenienie starcia dwóch racji politycznych w często banalnym konkrecie czyni paradoksalnie ze „Śmierci prezydenta” dzieło, które doskonale się starzeje, które jest w stanie stawiać pytania także o stan współczesnych demokracji. W filmie znajdujemy bowiem co najmniej trzy rozpoznania, które zbiegają się z pytaniami, jakie zadają sobie dziś społeczeństwa demokratyczne. 

 

Pierwsze związane jest z tym, kto tak naprawdę stanowi teoretycznie sprawującą rządy w demokracji większość. Spór, który prowadzi do śmierci Narutowicza, zaczyna się od tego, że prawica odmawia uznania za część tej większości mniejszości narodowych i ich politycznej reprezentacji w Sejmie. Jak widzimy choćby po sporach, jakie towarzyszą migracji i wielokulturowości w wielu zachodnich demokracjach czy popularności teorii „wielkiego zastąpienia”, ten spór może odżyć także w zupełnie innych warunkach niż te specyficzne dla II RP.

 

Oglądając dziś „Śmierć prezydenta”, można dojść do wniosku, że im w większym kryzysie politycznym, społecznym czy ekonomicznym znajduje się demokratyczna wspólnota, tym mniej oczywiste staje się to, kto stanowi większość czy też, jaka większość ma prawo nazwać się prawdziwym wyrazem woli społeczeństwa czy narodu. Prowadzi to do dwóch doskonale pokazanych w filmie procesów: zaostrzenia politycznego konfliktu do momentu, w którym prawa politycznego przeciwnika do udziału w normalnej politycznej grze zostaną zakwestionowane oraz erozji kluczowego dla demokracji mechanizmu: zgody przegranych na własną klęskę w demokratycznej rywalizacji. Ten ostatni problem staje się w ostatnich latach szczególnie nabrzmiały nawet w tak dobrze ugruntowanych demokracjach jak amerykańska, co najlepiej pokazały wydarzenia z przełomu 2020 i 2021 roku, gdy zwolennicy prezydenta Trumpa zaatakowali Kapitol.

 

Jednocześnie Kawalerowicz pokazuje, że choć demokracja i jej procedury – z parlamentarną na czele – mają za zadanie umożliwić artykulację politycznych różnic bez przemocy, to zwłaszcza w momentach kryzysowych polityczna przemoc cały czas pozostaje widmem nawiedzającym demokratyczny spór, a w warunkach odpowiednio podsyconych emocji może wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie. 

 

W filmie widzimy jak normalny spór polityczny, toczący się początkowo wedle wszelkich reguł parlamentaryzmu, stopniowo degeneruje się w polityczną przemoc. Sejm I kadencji uroczyście zaczyna pracę, wybierając Macieja Rataja na swojego marszałka. Wybór prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe pokazywany jest początkowo jak święto demokracji: każda z formacji II RP wystawia swojego kandydata, każda ma prawo zabrać głos i określić swoje preferencje. Parlamentarna gra wymyka się jednak spod kontroli i rozlewa na ulice.

 

W dniu zaprzysiężenia prezydenta prawica siłą próbuje zatrzymać posłów lewicy i nie dopuścić do ich dotarcia do Sejmu oraz zablokować przejazd powozu z prezydentem-elektem. W stronę Narutowicz lecą śnieżki. Elegancko, a na pewno bardzo mieszczańsko ubrany mężczyzna w średnio-starszym wieku przybliża się do powozu z Narutowiczem, wznosi laskę, jakby chciał nią uderzyć prezydenta. Narutowicz wstaje z siedzenia, patrzy prosto na mężczyznę – ten cofa się, wygląda jakby się przestraszył, a jeszcze bardziej jakby się zawstydził. Zachowanie mieszczanina z laską w alegorycznym skrócie pokazuje zachowanie narodowej prawicy z roku 1922 roku, która choć wznosiła okrzyki ku czci Mussoliniego, to ostatecznie nie wykorzystała kryzysu wokół wyboru Narutowicza do zamachu stanu i przewrócenia stolika – choć we wznieconych przez nią ulicznych zamieszkach padły ofiary śmiertelne.  

 

Jednocześnie znalazł się ktoś – Niewiadomski – kto się nie cofnął. Jego mord przychodzi, co bardzo wyraźnie pokazuje film, w momencie, gdy sytuacja wydaje się już uspokajać. Narutowicz zostaje zaprzysiężony, ulica i parlament się uspokajają, Nowy prezydent planuje utworzenie ponadpartyjnego gabinetu z Zamoyskim jako szefem MSZ. Jednocześnie zmobilizowana polityczna nienawiść, raz wprawiona w ruch, przynosi konsekwencje. Polityczni gracze próbujący podważyć prawomocność wyboru Narutowicza wyzwalają siły, nad którymi nie są w stanie zapanować.

 

Demokracja jako ciągłe zadanie do wykonania

W jednej ze kluczowych scen filmu Narutowicz skarży się: „ci, co mnie bronią, czynią to bez przekonania, formalnie. Że konstytucja nie pogwałcona, że legalność zachowana, że klamka zapadła. […] Myślę, że chodzi tu o coś poważniejszego, nie o kwestie formalne […] ale o najsłuszniejsze zasady tego narodu”. Te słowa prezydenta korespondują z tym, co widzimy w filmie: same formalno-prawne ramy i procedury nie wystarczą, by uchronić demokrację – zwłaszcza młodą i nieokrzepłą jak ta polska w grudniu 1922 roku – przed mobilizacjami typu faszystowskiego, przed degeneracją w przemoc, przed problemem braku zgody przegranych. Demokracja by trwać, potrzebuje nie tylko demokratycznej konstytucji, ale też społeczeństwa gotowego uznawać demokratyczne zasady, a w razie potrzeby ich bronić. 

 

II RP w 1922 roku z pewnością nie jest w filmie takim państwem. Miota się między uliczną anarchią a marzeniami o przywracającymi porządek rządami silnej ręki,  – które w końcu zrealizuje Piłsudski. Czy film Kawalerowicza sam nie wyraża podobnej tęsknoty? Czy dzieła, mającego premierę w momencie, gdy żywy był spór o wpisanie do konstytucji PRL przewodniej roli PZPR oraz przyjaźni z ZSRR, nie można czytać jako konformistycznego głosu przestrzegającego przed groźbą anarchii, jakie przynieść może obywatelski sprzeciw wobec tym ruchom władzy i wzywającego do poszanowania państwowego porządku – jaki by on nie był?

 

Jak pisze Janusz Rek, w „Śmierci prezydenta” można „zobaczyć zarówno kino, które eksponuje gwałt i przemoc, aby dowieść, że ład i porządek są wartościami godnymi uznania […] jak i kino wyrażające uznanie za barwnym i kolorowym światem, który toleruje odmienność, którego projekt został uśmiercony wraz ze śmiercią prezydenta. […] Tęsknotę za światem, którego urodą jest wspólnota wypracowana raczej przy okrągłym stole niż poprzez manifestację tłumów […]. Światem, w którym nieważny jest kolor skóry, recepta na zbawienie duszy, czy stosunek do przewin ojców, lecz osiągana w mozole wspólnota myśli kierowanej ku przyszłości”. W sytuacji, gdy taki świat zmaga się dziś z tak wieloma kryzysami, „Śmierć prezydenta” pozostanie bardzo aktualnym filmem.